Czy specjaliści public relations mogą nauczyć się czegokolwiek z parodii filmów akcji? Wydaje się, że to pomysł równie absurdalny, jak Kingsman. Jednak Matthew Vaughn, między nierealistycznymi scenami pościgów i walki, przemycił kilka rzeczy, które możemy wykorzystać w komunikacji. [brak spoilerów ;)]
Najważniejsza jest grupa docelowa
Kingsman nie jest dla wszystkich. To totalnie przerysowany film, którego konwencja do wielu osób nie przemawia. Autorzy od samego początku dają o tym wyraźnie znać. Już pierwsza scena szalonego pościgu mówi jasno – podoba się? Zapnij pasy i jedziemy. Nie? Możesz wyjść z kina, nikt się nie obrazi.
Nikt z sali jednak nie wychodzi, ponieważ film trafia, już na poziomie komunikacji, trailerów itp., do sprecyzowanej grupy odbiorców, dla których parodiowa konwencja filmów akcji to coś świeżego i atrakcyjnego. Dzięki temu widzowie wiedzą, czego mogą się spodziewać. Nikt nie czuje się oszukany.
To banał, ale naprawdę wielu PR-owców w swojej codziennej orce zapomina, żeby dobrze poznać swoich odbiorców. Nie mamy czasu, aby zrozumieć ich potrzeby i dowiedzieć się, gdzie szukają informacji. A przecież tylko w ten sposób będziemy w stanie dobrać odpowiednie kanały komunikacji, które pozwolą nawiązać z nimi dialog.
Twórcy Kingsman doskonale to rozumieją. Trafiają ze swoimi przekazami do konkretnej grupy odbiorców. Resztę traktują trochę jak miły dodatek.
Nie taki kryzys straszny, jak go malują
Kingsman zostali zrównani z ziemią (dosłownie) już na początku filmu. Nie będzie wielkim spoilerem jeśli powiem, że mimo to udało im się po raz kolejny uratować świat.
Podobnie jest z kryzysami medialnymi. Czasem wydaje się, że sprawa jest z góry przegrana i pozostaje tylko przyjmować kolejne ciosy. Jednak nigdy nie jest tak źle, żeby z kryzysu nie móc wyjść obronną ręką (no prawie ;)). Wystarczy trochę kreatywności, rozsądku, dużo ciężkiej pracy i współpracy z innymi działami w firmie, a można stworzyć strategię, która pomoże rozwiązać każdy problem.
Paweł Tkaczyk ma rację - opowiadaj historie
Opowiadanie historii robi robotę. W Kingsman mamy bohatera, którego codzienna praca „pewnego dnia” zostaje brutalnie przerwana. Powinien rzucić wszystko. Nie chce, ale musi ratować świat. Po drodze musi także zmierzyć się z mnóstwem przeciwności.
Chociaż akurat w przypadku Kingsman The Golden Circle można się do kilku elementów w strukturze historii przyczepić, to ostatecznie jej świeżość i oryginalność wpisana w standardową koncepcję storytellingu sprawia, że tak dobrze się ten film ogląda.
Spróbujmy to przenieść na nasze działania PR-owe, content marketingowe czy reklamowe. Skorzystajmy z zasad storytellingu przyciągając zainteresowanie naszych odbiorców. Niech informacje prasowe opowiadają historię, a nie komunikują o „nowej fabryce firmy”.
Manners maketh man
Nie ma co ukrywać - to, jak jesteśmy ubrani i wychowani wpływa na nasz wizerunek. Jako specjaliści w tej dziedzinie powinniśmy świecić przykładem. I tutaj PR znacząco różni się od reklamy, która swoim ubiorem powinna wskazywać raczej na kreatywność. My, PR-owcy, powinniśmy uczyć się od Colina Firtha i Kingsman. Dobrze skrojony garnitur może zdziałać cuda.
Współpracujmy!
Wiele razy słyszę, że korporacyjne działy marketingu nie współpracują z departamentami PR… a agencje PR nie mają kontaktu z agencjami social media obsługującymi tego samego klienta. Każdy sobie rzepkę skrobie.
Kingsman nie daliby rady nas ocalić, gdyby nie wsparcie ich amerykańskich przyjaciół ze Statesman. Chociaż wydaje się to niemożliwe, spróbujmy działać podobnie. Konsultujmy nasze kampanie z marketingiem. Budujmy spójny przekaz, a nie walczmy bez przerwy o budżety. W końcu gramy do jednej bramki i wspólnie budujemy wizerunek naszej firmy/organizacji.